wpis z 13.08.2010
Zaliczyłem kolejno neurologa i dwóch psychiatrów i zgodnie rozpoznano u mnie nerwicę. Co do leczenia opinie były jednak diametralnie różne. Od takiej, że po prostu muszę nauczyć się, że świat jest straszny (teraz jestem już pewien, że taka rada nie pomogłaby pewnie nikomu tak naprawdę choremu; ludzie chorzy, nawet bardziej niż inni zdają sobie sprawę jak życie jest trudne i przeżyli rzeczy nie do pomyślenia dla innych) po skierowanie na psychoterapię. Na psychoterapię uczęszczałem 2 lata, opowiadając o swoich emocjach itp.;terapeuta dużo nie mówił-i okej, poznałem trochę siebie (nie uważam by było mi to potrzebne, ja chciałem wyzdrowieć, a żadnych narzędzi ku temu nie otrzymałem, nawet jeśli poznałbym źródła nerwicy, to i tak nie wiedziałbym co z nimi zrobić (aczkolwiek bardzo chętnie usłyszałbym historię kogoś, kogo taka forma terapii wyleczyła, ale słyszałem, że nie ma na to, w przeciwieństwie do terapii poznawczo-behawioralnej, żadnych dowodów; jeśli psychoanaliza trwa 5 lat, to równie dobrze stan chorego może się w tym czasie poprawić z innego powodu). Terapeuta był bardzo przeciwny lekom, na szczęście po 2 latach postanowiłem zakończyć terapię u niego i zgłosiłem się do bardzo sensownego psychiatry, który wytłumaczył mi z grubsza moje zaburzenia i przepisał lexapro (powiedział wtedy, że żadna terapia, poza poznawczo-behawioralną mi nie pomoże i choć wtedy go nie posłuchałem, to teraz po paru latach i po przejściu paro-miesięcznej terapii poz-beh, przyznaję mu rację).
wpis z 15.08.2010
Kiedy przez rok brałem lexapro (bez terapii) było naprawdę ok. To znaczy objawy fizyczne prawie zniknęły (było to spowodowane tym, że mniej mnie zaczęły obchodzić i tak naturalnie niszczyło to mechanizm błędnego koła), żyłem „normalnie”, ale cały czas czułem, że coś tam we mnie siedzi, czego wyleczyć lekami się nie da. I rzeczywiście-parę tygodni po odstawieniu wszystko wróciło. Starałem się walczyć, ale doprowadziło mnie to do takiego stanu, że po półtora roku znów wylądowałem u specjalisty. Tym razem postanowiłem sobie, że, chociaż zraziła mnie pierwsza próba z terapeutą, to teraz spróbuję z nurtem psychoterapii, który ma rzeczywiście udowodnioną skuteczność, czyli terapią poznawczo-behawioralną. Od pierwszego spotkania czułem, że to jest coś, co rzeczywiście realnie może pomóc (oczywiście dopuszczam, że inne szkoły psychoterapii mogą pomóc komuś innemu). Niestety mój stan był jednak na tyle poważny, że po miesiącu, w uzgodnieniu z terapeutą, zgłosiłem się do psychiatry po leki, by móc ruszyć z miejsca z terapią. Tutaj nastąpił moment, który opiszę przy innej okazji-przez swoją nierozwagę, pośrednio także z winy psychiatry miałem bardzo nieprzyjemny epizod z seronilem, potem jeszcze z zoloftem (opiszę to przy wątku leków, od razu zaznaczę, że leki są ok, chodziło o dawki), ale w końcu wróciłem do lexapro i finał był taki że po 5 miesiącach (od pierwszego spotkania) terapii wspomaganej lekami moglem powiedziec, że po 10 latach jestem w końcu wolny. Przy okazji jednego z następnych wpisów opiszę mniej więcej na czym polegała terapia.
Na razie tyle, będę sukcesywnie dopisywał moją historyję.
‚leki’,
Zanim napiszę o terapii, wrócę jeszcze do momentu, gdy próbowałem sobie poradzić z moimi problemami samymi lekami. Brałem je wtedy niecały rok i naprawdę nieźle się podleczyłem. Podjąłem na parę miesięcy dobrą pracę, na dziennikarstwie wszystko szło mi śpiewająco, znalazłem dziewczynę, z którą, z przerwami, jestem do teraz-wróciłem do prawdziwego życia, a przed wzięciem leków byłem bardzo od niego daleko. Czułem jednak mimo wszystko, że to przede wszystkim zasługa leków. I oczywiście nie byłoby w tym niczego złego-w końcu są po to, by pomagać; jednak teraz już wiem, że bez terapii jest ogromna szansa, ze po odstawieniu wszystko wróci. Tak sie właśnie stalo. Czyli reasumując, same leki pomogą, ale wszystko może wrócić po odstawieniu; terapia krótkoterminowa-leczy trwale, uczy mechanizmów obronnych, ale czasem leki potrzebne są, żeby w ogóle ją zacząć; także często najlepszą i najskuteczniejszą terapią na natręctwa czy lęki jest kombinacja tych dwóch czynników.
‚jak wyglądała moja terapia poznawczo-behawioralna’
Tak jak pisałem, pod koniec moich studiów na dziennikarstwie trafiłem w końcu do terapeuty poznawczo-behawioralnego. Napiszę teraz w skrócie na czym terapia polegała. Trwała 5 miesięcy. Nieprzypadkowo nazwa terapii składa się z dwóch członów.
W jednych przypadkach bardziej zwraca się uwagę na aspekt behawioralny (stopniowe przełamywanie się, a także przyzwyczajanie organizmu do konfrontacji z lękotwórczymi sytuacjami; nauczenie się mniejszego zwracania uwagi na objawy fizyczne – a to razem powinno dać stopniowe zmniejszanie się objawów – organizm będzie się „przekonywał”, że nie ma zagrożenia, więc nie ma co „mobilizować” się niepotrzebnie). W wypadku natręctw będzie to stopniowe ich ograniczanie przez specjalistę, żeby organizm „przekonał” się, że nic się nie stanie jak czynności przymusowej się nie wykona (wtedy zwykle przychodzi lęk początkowo, ale specjalista uczy jak go okiełznać).
W innych większą wagę przywiązuje się do części poznawczej, w której tłumaczy się np. mechanizmy powstawania lęku (pokazuje, że najpierw jest myśl, potem uczucie, a potem dopiero objaw i to co my zrobimy z tym objawem). Także jeśli specjalista pomoże nam zmienić niektóre mechanizmy naszego myślenia, to zmienią się nasze niektóre odczucia z nimi związane, a co za tym idzie znikną objawy.
Wydaje mi się oczywiście najlepszym wyjściem połączenie tych aspektów w terapii w odpowiednich proporcjach. Dla mnie osobiście najważniejsze było nie przełamywanie się, ale poznanie mechanizmów natręctw, uświadomienie sobie, że w dużej mierze mają podłoże biologiczne-to pozwoliło mi nauczyć się mechanizmów kontrolujących je. Poza tym terapia udowodniła mi, że nawet jeśli nie byłoby objawów fizycznych, to i tak „bym się do czegoś przyczepił” przez moje natręctwa, także trzeba nauczyć się także, sam nie jesteś perfekcyjny, tak samo jak twoje życie nigdy nie będzie. Po zaakceptowaniu objawów, zajęciem się „normalnym” życiem, najpierw często o nich zapominasz, a potem zanikają (np. derealizacja). I jest ryzyko, że powrócą, ale terapia daje różne mechanizmy obronne.